Ulica Hauptstrasse w zachodniej części Berlina, w dzielnicy Tempelhof-Schöneberg, dom pod numerem 155. Ponad stuletnia kamienica, typ Altbau, wzniesiona w erze wilhelmińskiej w stylu Art Nouveau, o kremowych ścianach z gipsu, wejściu ozdobionym arkadowym łukiem i metalowych drzwiach. Cztery piętra plus strych, pięć kondygnacji, na dole, w parterze, sklepy i lokale usługowe. W holu mozaikowe kafelki i kręcone schody pokryte czerwonym dywanem. Fragment dawnej robotniczej dzielnicy na wschód od czteropasmowej arterii, kwartału domów, które przetrwały dwie wojny światowe, wciśniętych między tory kolejowe. Rejon, który opisywał Christopher Isherwood w „Pożegnaniu z Berlinem”, książce inspirującej Davida Bowiego – sam pisarz też mieszkał w pobliżu, przy Nollerdorfplatz, wyznaczającym dziś początek tej części dzielnicy, którą upodobała sobie zamożniejsza gejowska społeczność. Miejsce, gdzie zna się swoich sąsiadów, gdzie kwitła opozycja względem Trzeciej Rzeszy, rejon, w którym przyszła na świat Marlena Dietrich, a w okolicznych lokalach królowała śpiewaczka kabaretowa Hildegard Knef, jej młodsza wersja. W styczniu tego roku, gdy umarł David Bowie, wszyscy przypomnieli  sobie o tym adresie, a tysiące berlińczyków podpisało petycję, by przemianować ulicę na David-Bowie-Strasse. Chodnik pod domem pokryły liściki, świece i kwiaty. Później na murze zamontowano tablicę pamiątkową.

Hauptstrasse 155 – nieszczególnie eleganckie, niezbyt modne miejsce, idealne, by uciec od samego siebie i własnych paranoi, jak Bowie i Iggy Pop, którzy sprowadzili się tutaj czterdzieści lat wcześniej. Bowie mieszkał na drugim piętrze, Pop na trzecim. Berlin tamtych czasów okazał się idealnym miastem na wielką ucieczkę dla nich obu. Ucieczkę, która zaowocowała jednym z najbogatszych twórczo okresów w ich życiu.

DBowie_house

Bowie uciekał przed słoneczną Kalifornią, która paradoksalnie stała się dla niego piekłem. Mocno uzależniony od narkotyków, popadał w coraz głębszą paranoję, fascynował się czarną magią i okultyzmem. Berlin przyciągnął go też ze względu na osobiste artystyczne fascynacje: ekspresjonistami, Republiką Weimarską, Marleną Dietrich.

W Berlinie Bowie znalazł miasto, które przyjęło go akceptująco, bez zastrzeżeń, jak wcześniej i później każdego innego oryginała szukającego tutaj szczęścia – bez szczególnych uniesień, obojętnie, zwyczajnie. W Los Angeles bywało, że owładnięty napadami paranoi, całymi dniami nie wychodził na ulice, bojąc się ludzi, tutaj nikt nie zwracał na niego uwagi. „Berlin był i jest idealnym miastem, do którego można uciec, bo nikt nie zerka znad pagerów czy laptopów – jak pisał w 2009 r. autor biografii Bowiego, Marc Spitz (dziś pager zastąpił smartfon). – Każdy berlińczyk jest tak bardzo pogrążony we własnym świecie, w którym jest gwiazdą monodramu będącego skrzyżowaniem Spaldinga Graya ze spektaklem „Synekdocha, Nowy Jork”, że łatwo zrozumieć, dlaczego w roku 1977 właśnie to miasto tak oddziaływało na supergwiazdę pokroju Bowiego. To prywatna metropolia, której każdy mieszkaniec żyje wewnątrz ekspresjonistycznego filmu i pozostając w tym filmie nie wychodzi, ot tak, na wieczór z domu, ale po prostu… wychodzi.”

„Podzielałem opinię Gunthera Grassa, że Berlin jest faktycznym centrum wszystkiego, co dzieje się i będzie dziać w Europie w ciągu następnych lat – mówił Bowie w wywiadzie udzielonym „Vogue” w 1978 r. Berlin Zachodni, do którego trafił, był też swoistą wyspą pośrodku NRD, otoczoną ze wszystkich stron murem, obszarem specjalnym kontrolowanym przez aliantów, wyspą o statusie zbliżonym do wolnego miasta, na którą chętnie trafiali młodzi ludzie uchylający się od obowiązkowej służby wojskowej – bo na jej terenie nie istniał powszechny obowiązek obrony. Budynek mieszczący Hansa Studios, w którym nagrał trzy płyty, dziś nazywane przez fanów i krytyków „trylogią berlińską” i gdzie powstał słynny „The Passenger” Iggy`ego Popa, sąsiadował z murem berlińskim. Z okna było widać żołnierzy z bronią na wieży strażniczej. Legenda głosi, że inspiracją do powstającego wówczas utworu „Heroes” miała być scena podejrzana przez Bowiego podczas pracy w studio: pary całującej się w cieniu muru. W każdej legendzie jest trochę prawdy; rzeczywistą inspiracją był romans producenta Tony`ego Viscontiego z jedną z artystek nagrywających wokale na płycie, czego Bowie nie chciał ujawniać, by nie zrujnować małżeństwa współpracownika. Jego własne, z mieszkającą wówczas w Szwajcarii Angie, było w stanie rozpadu (w 1980 r. wzięli rozwód): przez pewien czas w mieszkaniu na Hauptstrasse 155 towarzyszył artyście również jego syn, Zowie (dziś Duncan), starannie odseparowany od wciąż imprezowego trybu życia, jakie wiódł ojciec.

 

Gdyby ktoś chciał opisać codzienne rytuały Bowiego w tamtych czasach, wyglądałoby to tak: kiedy nie pracuje w studio, krąży po mieście. Ubiera się raczej swobodnie, po proletariacku, w twwedową czapkę, dżinsy, proste buty, czasem wkłada skórzany, długi płaszcz. Kupuje rower, klasyczny, renomowanej brytyjskiej marki Raleigh. Po porannej kawie i pierwszym Gitanesie w ulokowanym w jednej z sąsiednich kamienic Anderes Ufer (dziś jest to Neues Ufer; ówczesna nazwa odwoływała się  do faktu, że był to jeden z pierwszych oficjalnie przyjaznych gejom barów w powojennym, podzielonym murem Berlinie) pedałuje Hauptstrasse w stronę studia nagraniowego Hansa Studios, mijając po drodze stację metra Kleistpark, za którą ulica zmienia nazwę na Potsdamer Strasse. Gdy pada, wsiada w miejski autobus. W swojej najbliższej okolicy często odwiedza też Bucherhalle, antyczną księgarnię na lewo od domu przy Hauptstrasse, gdzie znika na godziny. Razem z Iggym odwiedzają też od czasu do czasu inne lokale, jak Dschungel, The Unlimited na Kurfursterdamm czy Cafe Exil na Kreuzbergu, gdzie spędzają długie wieczory na dyskusjach przy piwie. Na zapleczu tego ostatniego znajduje się zadymiony pokój ze stołem bilardowym, który służy obu za zastępczy salon, w którym trwa nieustanna wymiana gości. Choć obaj uciekli do Berlina, by zacząć nowe życie, nie stronią od używek. Pewnej nocy, pożyczają samochód od dealera. Bowie siada za kierownicą, Iggy obok jako pasażer. Dodaje gazu i przez kilka szalonych minut krąży po podziemnym hotelowym parkingu, nie mogąc znaleźć wyjazdu i krzycząc, że zaraz skończy ze sobą uderzając o ścianę. Na szczęście wcześniej kończy się benzyna i obaj, ogarnięci histerią, uciekają, porzucając auto.

Ściany mieszkania przy Hauptstrasse przypominają galerię sztuki – pomalowane na biało, eksponują obrazy malowane przez Bowiego pod wpływem sztuki ekspresjonistów. To także czas czytania Nietschego i częstych wypraw do Brucke Museum, by popatrzeć na prace Kirchnera, Kollwitz i Heckela.

Z berlińską erą w życiu Bowiego wiąże się także nierozerwalnie epizod warszawski. Muzyk, który panicznie bał się latać samolotem, do tego stopnia, że korzystał z połączenia kolejowego nawet w drodze do Japonii, przejeżdżał przez polską stolicę dwukrotnie – w 1973 i 21 kwietnia 1976 r., gdy w towarzystwie Iggy`ego wybrał się w trasę koncertową po Europie. Wiodła z Berna w Szwajcarii, przez Helsinki, aż do Moskwy. Z planowanym przystankiem w Zurychu i nieplanowanym w Warszawie.

warszawa_berlin002

Paul Trynka, inny biograf muzyka, opisuje tamte wydarzenia następująco: „21 kwietnia odbyło się małe przyjęcie z okazji dwudziestych dziewiątych urodzin Iggy`ego. David sprezentował mu aparat fotograficzny marki Polaroid, aby mógł rejestrować ich trzydniową podróż. Kiedy (…) dotarli do Polski, pociąg wlókł się przez nieskończenie posępny krajobraz. Pięcioro podróżników (oprócz Bowiego i Popa w trasę wyruszyli jego menedżerka Corinne Schwab, Pat Gibbons i fotograf Andy Kent) godzinami przyglądało się budynkom podziurawionym przez karabiny maszynowe albo ponurym pozostałościom miast wciąż noszącym ślady bomb. Pociąg zatrzymywał się co chwilę, kupowali więc piwo lub zupę i groszek – jedyne pożywienie, które można było zamówić. Kiedy jechali w Warszawie wśród torów pociągów towarowych, zauważyli ubranych na szaro robotników, mozolnie rozładowujących bryły węgla. W szyby okien pociągu walił deszcz ze śniegiem. Ten niezapomniany ponury widok David uwiecznił w niezwykłym, instrumentalnym utworze pod tytułem „Warszawa”.

Bardziej prawdopodobne jest, że to właśnie za drugim razem, gdy pociąg miał postój techniczny na Dworcu Gdańskim, trwający około 40 minut, muzyk wybrał się na krótki spacer po okolicy. Miał dotrzeć do Klubu Prasy i Książki przy dzisiejszym placu Wilsona, wtedy Komuny Paryskiej, i kupić płytę Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk z utworem „Helokanie”, skomponowanym przez lidera grupy, Stanisława Hadynę, z której stylizowane na ludowo wokalizy wykorzystał właśnie w utworze „Warszawa”, nagranym rok później. Bezpośrednią inspiracją do nagrania tego utworu miał być syn producenta Davida Viscontiego. Brian Eno, pracujący z Bowiem nad płytą „Low”, usłyszał chłopaka powtarzającego na pianinie trzy nuty: A-B-C. Eno usiadł do pianina wraz z nim i „dograł” kilka następnych nut, komponując w ten sposób początek „Warszawy”.

Na Żoliborzu nie ma ulicy Davida Bowie, ale 21 kwietnia 2016 r. na frontowej ścianie budynku przy ul. Marii Kazimiery 1, z inicjatywy Stowarzyszenia Stacja Muranów, odsłonięto mural poświęcony muzykowi w rocznicę jego przejazdu przez Warszawę czterdzieści lat wcześniej. Autor malowidła, architekt Dawid Celek, nie tylko jest imiennikiem Bowiego, ale mieszka teraz w Berlinie, gdzie powstał utwór „Warszawa”, umieszczony „Low” – pierwszej z tzw. trylogii berlińskiej, nagrywanej przez Bowiego w Hansa Studios, wśród ruin przypominających powojenne Brixton, tuż obok muru. 21 kwietnia zaś urodziny obchodzi Iggy Pop, słynny pasażer, który podróżował z Bowiem przez Warszawę. Wszystkie te fakty łączą się więc w przypadkową, lecz znaczącą całość.

Beata Chomątowska

 

Bowie_flower