Gdzie znajdujemy się dzisiaj na linii Warszawa – Berlin w sztukach wizualnych? O czym marzymy w tej relacji ? Co jest realne w dwóch stolicach Niemiec i Polski? Porównanie Warszawy i Berlina wydaje się niemożliwe ze względu na skalę, możliwości i rozmach. Może jednak poza dwoma cechami: obydwa miasta swoją otwartością i pojemnością przyciągają rzesze fascynatów, szukających szansy dla siebie, wolności, realizacji planów. Z drugiej strony po kilkunastu latach przemian na decyzyjnych poziomach instytucjonalnych i samorządowych w obydwu miastach mamy obecnie do czynienia z zamkniętymi kręgami najbardziej wtajemniczonych, do których dostęp mają nieliczni – po uprzednim politycznym lub towarzyskim poleceniu.

KONIEC WOLNOŚCI? GŁOS Z PRZESZŁOŚCI

Do dzisiaj pamiętam jedną z najbardziej wstrząsających wystaw, które kiedykolwiek widziałam.
Był rok 1990. Hauptbahnhof w Berlinie nazywała się jeszcze Lehrter Bahnhof, Traenenpalast (Pałac Płaczu) – dawne przejście graniczne przy Friedrichstrasse chwilowo zamknięto, by wkrótce otworzyć tam muzyczny klub, a przy pustym Placu Poczdamskim na Leipzigerstrasse bawiono się w „Tresorze” – legendarnej mekce muzyki techno. Mur berliński błyskawicznie znikał, a wszystkie działki na Placu Poczdamskim dawno były już sprzedane. Nie było tłumu turystów.
Trzech artystów – Rebecca Horn, Janis Kounellis i Heiner Mueller wymyśliło wówczas wystawę „Koniec wolności”. Każdy z zaproszonych artystów pokazał w przestrzeni publicznej dwie instalacje – we wschodnim i w zachodnim Berlinie. Przywołam tylko prace pochodzącego z Polski Krzysztofa Wodiczki. Na Placu Poczdamskim na budynku kupionym przez Mercedesa artysta zaprezentował projekcję gwiazdy koncernu z kapiącymi z ręki monetami i znakiem dolara. Z kolei w części wschodniej na jeszcze istniejący monumentalny pomnik Lenina nałożył projekcję Polaka z wózkiem z cotygodniowego tzw. Polenmarkt. Pokaz niósł z sobą refleksję nad tym co było, euforyczne podniecenie i zarazem gorzki niepokój o przyszłość.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ ta wystawa sprzed 26 lat antycypowała współczesność obnażając procesy, stereotypy i przyszłe struktury w tej części Europy. Wiele z wątków wystawy sprawdziło się co do joty. Ale piszę też o tym dlatego, że w moim przekonaniu to artyści, wizjonerzy, ludzie, wreszcie intelektualiści, którzy rozumieją geopolityczne położenie Europy, a nie jest ich wielu – to oni wyznaczają kierunki myśli, atrakcyjności miejsca i panujących tam rozwiązań na przyszłość. Często płacąc za to swoim losem i trudami codziennego życia. A przyszłość jest – przy obecnym globalnym przyśpieszeniu społecznych, etnicznych, etycznych i ekonomicznych zjawisk – trudna do przewidzenia. Wierzę więc w artystów i ich talent przewidywania.

BERLIN – NIEDOBÓR I BOGACTWO

Do dobrego funkcjonowania konieczne są sprawne struktury. Fenomen Berlina polega na pierwotnym niedoborze wynikającym z podziału miasta i staraniach, zwłaszcza zachodniej jego części, o solidne podstawy dla kultury. W Berlinie niewiele się produkowało, ale kultura i wolny styl życia zawsze działały jak magnes. Najbardziej dynamiczne 80., 90. i 2000. lata bazowały w budowaniu struktur publicznych i finansowych dla kultury na dobrych wzorcach stworzonych przez konserwatystów (CDU i burmistrz miasta do 2001 r. Eberhard Diepgen), dla których kultura należała do podstawowego kanonu wykształcenia. To dzięki nim powstały liczne stypendia, m.in. najlepszy w Europie program zapraszania artystów w ramach DAAD (Niemiecka Wymiana Akademicka), na który udało mi się polecić (byłam wówczas dyrektorem IP w Berlinie) spośród polskich artystów wizualnych m.in. Katarzynę Kozyrę; stypendia dla niemieckich twórców przyznawane w Senacie i w poszczególnych dzielnicach, ale też oddzielne granty dla artystów pochodzących z innych krajów i kultur. Stale działa fundacja Hauptstadkulturfond oraz kilkaset innych w samych Niemczech.
Obecnie prawie każda z szanujących się niemieckich instytucji publicznych i prywatnych ma w Berlinie swoje przedstawicielstwo. Dodatkowo wiele krajów, jak m.in. kraje skandynawskie, Izrael, Portugalia, Kanada, Korea, Australia, przekonane, że Berlin w dziedzinie sztuk wizualnych jest oknem na świat, finansują od lat program międzynarodowych atelier dla swoich artystów w Künstlerhaus Bethanien. Nawet trwającym od 15 lat rządom socjaldemokratów SPD, których kwintesencją braku szacunku dla kultury, zrzucania z siebie odpowiedzialności i nieumiejętności długofalowego planowania była wypowiedź burmistrza Klausa Wowereita o sytuacji w mieście – „Biedne, ale sexy”, nie udało się tych zdobyczy zniszczyć.
Fakty mówią za siebie – w Berlinie funkcjonuje ok. 400 do 600 galerii sztuki współczesnej, z czego 60 do 80 osiągnęło międzynarodowy komercyjny sukces, działa kilkanaście prywatnych kolekcji dostępnych widzom (m.in. otwarta właśnie Kolekcja Julii Stoschek), a dodatkowo istnieje ponad 170 różnorodnych muzeów. To przede wszystkim prywatne galerie wspierają artystów i ponoszą koszty ich promowania. Na pokaz w prestiżowych miejscach publicznych, jak Hamburger Bahnhof, szansę mają nieliczni.
Oblicza się, że w Berlinie mieszka 20 tysięcy artystów wizualnych z całego świata. Konkurencja jest duża. Wielu artystów żyje z pracy poniżej stawek. Ale mimo to rodzaj zabezpieczenia socjalnego, atrakcyjność miasta i możliwość bycia dostrzeżonym w Berlinie, także z perspektywy niemieckiej, europejskiej i międzynarodowej – nadal przyciąga.

WARSZAWA – WYMIAR JEDNAK POLSKI

Podobnie Warszawa wchłania artystów. W Polsce od lat widać proces emigracji ludzi kultury do Warszawy, która dysponuje ponad 70 – 75 procentami krajowego budżetu na kulturę, a dodatkowo funduszami własnego Biura Kultury. Doprowadza to drenowania twórców z mniejszych ośrodków i ich przepływu do stolicy, jak np. przenosin takich artystów młodszego pokolenia z Poznania do Warszawy jak m.in. Radek Szlaga, Tomasz Mróz i Konrad Smoleński.
Pomimo faktu, że program stypendialny wcale nie jest imponujący. System stypendiów dla artystów w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego – poza „Młodą Polską” – jest finansowo znikomy i doprowadzony do biurokratycznego absurdu, zniechęca o aplikowanie już na wstępie. Warszawa udziela skromne roczne stypendia bardzo małej grupie – w tym roku uzyskało je 27 artystów. Nie istnieje program wspierania pracowni, nie ma też – poza air laboratory w CSW– pomysłu na zapraszanie międzynarodowych artystów. Silne finansowo instytucje kultury zarządzane przez MKiDN mają bardzo ograniczoną znajomość dziedziny i listę wspieranych twórców, która często zależy od mody i środowiskowych zobowiązań.
Istnieje kilkadziesiąt prywatnych galerii i podobnie jak w Berlinie kilka z nich prowadzonych ze znawstwem i pasją promują swoich artystów na polskiej i międzynarodowej scenie. Widać, że skala sieci jest zdecydowanie mniejsza, a „dobra zmiana” – przy słabości środowiska i braku komunikacji z odbiorcami – może wyrzucić na wiele lat za burtę sztukę współczesną .

INSTYTUT ARTYSTÓW
Warszawa musi uważać, by nie zamienić się w zamknięty i efekcie prowincjonalny krąg. Starej intelektualnej Warszawy, tej z Krakowskiego Przedmieścia i Traktu Królewskiego już od dawna się tutaj nie uświadczy. Tej międzynarodowej nadal nie udało się odbudować. Stworzona przez ostatnie 28 lat sieć i struktury się sypią, wymagają przemyślenia. Rozmawiam z młodymi artystami i widzę, jak wielu z nich, zwłaszcza z mniejszych ośrodków, mając do wyboru wyjazd, wybiera zamiast stolicy zagranicę. Są świetnie wykształceni, znają wiele języków, są twórczy, dynamiczni, bez kompleksów, otwarci. Nie mogą liczyć na sprawne i uczciwe funkcjonowanie środowisk, instytucji publicznych, samorządów i państwa. Biorą swój los we własne ręce. Niech przykładem będzie kariera m.in. malarza Sławka Elsnera, Wawrzyńca Tokarskiego czy Anny Kott i wielu innych.
Wierzę jednak w potencjał ludzi. O szansach, rozwoju, sukcesie i wreszcie chęci życia w danym miejscu decyduje jego stan na co dzień. Na ile struktury oferowane mieszkańcom przez miasto są stabilne i łatwo dostępne? Jak można bezpiecznie i twórczo żyć? Czy mogę tam pracować, utrzymać się i pójść dalej? Od nas zależy, co się może zmienić.
Moją propozycją jest utworzenie Instytutu Sztuk Wizualnych w Warszawie, który – wzorem przedwojennego Instytutu Propagandy Sztuki – zajmie się badaniem ich twórczości, otwarciem na szeroką polską i międzynarodową publiczność i wspieraniem sztuki współczesnej. Doświadczenia berlińskie są do wykorzystania.

Joanna Kiliszek

historyczka sztuki, kuratorka, menedżerka kultury

P_J_Kiliszek_500x320_BW
Joanna Kiliszek jest była dyrektorka IP w Lipsku i w Berlinie, i wicedyrektorka IAM, obecnie doktorantka europejskiego stypendium im. Marii Curie-Skłodowskiej w Międzykatedralnej Pracowni „Novum” na Wydziale Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki ASP w Warszawie. Mieszka w Berlinie i w Warszawie.