Bardzo lubię chodzić po Berlinie badając zmiany w różnych dzielnicach, odkrywając nowe, oryginalne miejsca. Przechadzam się i węszę, niczym  pies na polowaniu, zaglądam w podwórka, na place budowy; przyglądam się ruinom fabryk i nowym projektom architektonicznym; wchodzę do sklepów, klubów, galerii; sprawdzam szyldy firm, lekarzy. Urolog, Christian Andersen, to ostatnie zabawne odkrycie na Oranienburger Strasse. Podczas niedawnego spaceru po centralnych dzielnicach Berlina nie mogłam oprzeć się wrażeniu, iż w Berlinie niemiecki przestał być językiem obowiązującym. Nie mówię tutaj o rzeszach Polaków, Turków czy Rosjan przewijających się przez miasto, ale o fenomenie angielszczyzny. W większości sklepów czy galerii gospodarze mówili po angielsku i to po latach pobytu w Berlinie. Na ulicach Prenzlauer Berg czy Mitte łatwo zapomnieć, że chodzi się po mieście E.T.A. Hoffmanna. Jedynie charakterystyczna architektura przełomu XIX i XX wieku przypomina, gdzie się znajdujemy.

Oprócz turystów miasto przyciąga studentów, artystów, literatów. Stosunkowo niskie czynsze i inspirująca atmosfera miasta w fazie transformacji jest fantastyczną pożywką dla rozmaitej maści wolnomyślicieli z całego świata. Tutaj można pozwolić sobie na niedopasowanie i eksces, nieskończona ilość możliwości kreacji osobistych i zawodowych tworzy duszę Berlina 21 wieku.

Według geomantów ta specyficzna atmosfera Berlina jest wynikiem życia na piasku, na którym zbudowane jest miasto. Podobno struktura ziemi, na której się mieszka, wpływa na usposobienie. Osoby mieszkające na żyznych, ciemnych glebach, na przykład w Badenii-Wirtemberii czy Wielkopolsce, to osoby praktyczne, realizujące się w materii. Osoby żyjące na piasku czyli kwarcu to ludzie idei, bujający w obłokach fantaści. Przykładową doborową  kombinacją byłby Poznaniak czy też Szwab w Berlinie: potrafi rozwinąć idee i sprawić, iż zostanie rzeczywiście zrealizowana.

Miasto oscyluje pomiędzy wzlotem i upadkiem, obietnicą sukcesu i plajtą. Berliński image miasta, które jest „hip” czyni miasto miejscem niespodzianek, miejscem z potencjałem niebywałej kreacji.

Berlin jest młodą stolicą, dopiero od 1992 roku, po zjednoczeniu, stał się ponownie stolicą Niemiec. Dwie nierówne części miasta – stolica NRD oraz chaotyczny Berlin Zachodni, pełen tak zwanego „filcu” czyli biznesowego kumoterstwa i subkulturowych buntowników – miały odtąd zacząć funkcjonować jako jedność. Miasto, pęknięte jak talerz dopiero co sklejony w całość, miało raptem reprezentować jeden z najpotężniejszych krajów Europy. W międzyczasie przyzwyczailiśmy się do rządowych aut, reprezentacyjnych budynków ambasad i polityków w kawiarni „Einstein”, tak blisko, że aż na wyciągnięcie  ręki.

Upadek produkcji, przeprowadzki dużych firm do Brandenburgii w latach dziewięćdziesiątych, ekonomiczny niż stolicy przy jej aurze miejsca, które właśnie się przekształca, jest niedokończone, otwarte na nowe, przyciągnęła rzesze młodych zdolnych. Dziś Berlin chlubi się wielotysięczną bohemą rewolucjonizującą cyfrowy świat. W latach dziewięćdziesiątych w mieście zbiegło się naraz kilka sprzyjających warunków: z jednej strony polityka poszukująca po upadku muru nowego wizerunku dla młodej stolicy z upadłą ekonomią, z drugiej tysiące kreatywnych głów z branży IT, komunikacji internetowej, filmowej, designerowskiej. Do tego sprawnie funkcjonująca sieć aniołów biznesu, instytutów consultingowych  oraz inwestorów. Zarządzający miastem gorączkowo poszukiwali  podstaw rozwoju Berlina, jakichś propozycji wsparcia nowych idei, które zapewniłyby miastu wzrost ekonomiczny. Z mikstury nadziei i entuzjazmu powstało czarodziejskie pojęcie „kreatywnego przemysłu” – głównego kapitału miasta po zjednoczeniu. W starych postindustrialnych budynkach wykluły się  subwencjonowane przez inwestorów komórki twórczego działania. Niektóre rozrosły się do tak ogromnych przedsięwzięć, jak Zalando, które rok temu przeistoczyło się w spółkę akcyjną .

W Berlinie jest aktualnie zarejestrowanych blisko sześć tysięcy start upów . Miasto idei jest w stanie przeżyć globalizację stawiając na twórcze jednostki. Jest to kapitał niewidoczny, niepewny, czysta spekulacja, w którą Google planuje niebawem zainwestować 100 milionów euro. W Berlinie nadal powstają manufaktury, warzy się piwo czy nawet hoduje owce (dziś jest ich w mieście blisko czterysta sztuk), lecz przede wszystkim zarabia się w elegancki sposób, grając lekką ręką – na klawiaturze komputerowej, w cyfrowym świecie.

Dorota Danielewicz

Publicystka

Dorota Danielewicz

 

Dorota Danielewicz – publicystka (polskie i niemieckie media), na stale zamieszkała w Berlinie od 1981 roku. Autorka książki “Berlin. Przewodnik po duszy miasta”, wznowienie sierpień 2016, Warszawa, W.A.B.