W pierwszym momencie przychodzi ci do głowy: „Ktoś to napisał na niezłym haju“. Chwilę potem myślisz: „Przecież to miasto w dużym stopniu jest takie właśnie jak w tej książce“.

„Berlin. Hipsterska stolica Europy“ Jakoba Heina to książka przewrotna. Ani to przewodnik (chociaż znajdziemy w niej wiele praktycznych informacji o tym, co można zobaczyć turystycznie lub też gdzie się udać w celach rozrywkowych), ani to poważne dzieło historyczno-kulturowe (mimo że dużo tu ciekawostek i informacji, z których jasno wynika, że autor ma o mieście wiedzę więcej niż przeciętną).

Przede wszystkim „Berlin“ jest książką ironiczną, czy wręcz autoironiczną.

Hein deklaruje swoją miłość do miasta nie wprost. Robi to poprzez szczególne perspektywy. Prowokuje on bowiem do tego, by nieszablonowo postrzegać podzieloną przez kilkadziesiąt lat stolicę współczesnych Niemiec.

Fascynująca jest na przykład podróż inspirowana liniami metra. O linii U1, najstarszej, pisze, że jest „niemal doskonała pod względem artystycznym“. U6 z kolei nazywa „proletariacką“, a U9 – „mieszczańską“. W pierwszym odruchu chciałoby się zaprotestować takim uproszczeniom, ale po chwili rozmowy z własnym doświadczeniem przyznaje się Heinowi rację. Tak właśnie jest jak pisze on.

 

***

Heinowi nie można odmówić kreatywności. Potrafi prowadzić nas przez berliński bruk z jednej strony przypominając o ponurej stronie historii miasta i nacji, a z drugiej strony – uwodząc zmysły powonienia i wyliczając stołeczne zapachy: ketchup, zioła prowansalskie, lateks, anyż, wodę kolońską, kaszankę, czosnek, kolendrę czy, last but not least, trawkę.

Dużo w tej książce zaskoczeń. Przybyszom przecież do głowy by nie przyszło, by postrzegać Berlin jako przestrzeń nieprzyjazną rowerom. Tymczasem z niektórych akapitów Heina jasno wynika, że cykliści w tym mieście nie mają lekkiego życia. Pytanie tylko, czy wobec tego rowerzystom w Berlinie jest źle? Tego też właściwie stwierdzić nie można.

W każdym razie Hein zwodzi i podpuszcza, a my nie możemy zapomnieć, że wszystko jest podszyte ironią i lekkim sarkazmem.

Wiadomo już więc, że to nie jest książka dla turystów przybywających do miasta, by zrobić sobie selfie przed Bramą Brandenburską i zameldować się na fejsie przy Charlie Point, a na końcu pobiec na zakupy na Alexanderplatz. Nie jest to też – wbrew propozycji ujętej w podtytule polskiego wydania – książka dla hipsterów. To raczej niestandardowa propozycja dla tych, którzy Berlin już trochę znają, na tyle przynajmniej, żeby z zainteresowaniem, przez kilka wieczorów, wysłuchać czyjejś osobliwej opinii.

Na przykład Jakoba Heina, człowieka, który naprawdę ma kilka słusznych rozkmin na temat miasta na B.

Marcin Wilk

Marcin Wilk

placeholder-white
Marcin Wilk –